WYDARZENIA


ROZMOWA Z PISARKĄ ELŻBIETĄ ŚNIEŻKOWSKĄ-BIELAK

18 stycznia miałam przyjemność poprowadzić w Biurze Wystaw Artystycznych w Jeleniej Górze spotkanie autorskie z pisarką, a także moją wieloletnią koleżanką z Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, Elżbietą Śnieżkowską-Bielak. Spotkanie promowało jej najnowszą książkę: "Taniec z psychopatą"

 Wiesława Siemaszko-Zielińska: Książka jest już w swoim tytule bardzo enigmatyczna, a jednocześnie prowokująca. Powiedz dlaczego właśnie ten, a nie inny tytuł?
Elżbieta Śnieżkowska-Bielak: Nad tym tytułem zastanawiałam się dość długo i stwierdziłam, że powieść, która opowiada o destrukcyjnej miłości i mówi o człowieku nieprzewidywalnym, z którym życie jest tańcem nad przepaścią, ten tytuł będzie właściwy. Ponieważ jako pisarka słucham też różnych opowieści ludzi, więc książka ta jest jakby takim kompendium. A poza tym tytuł ten prowokuje każdego, kto weźmie tą książkę do ręki. Zmusza do przemyśleń i przeczytania jej.
 W.S-Z: Rzeczywiście, tytuł jest niezwykle ważny, zachęca do czytania, a jednocześnie prowokuje.Twoja powieść rozgrywa się między innymi w Cieplicach, Jeleniej Górze i Wrocławiu. Powiedz mi zatem dlaczego w tylu różnych miejscach? Co jest tego powodem?
E.Ś-B:- To są miejsca mi szczególnie bliskie. Cieplice to jest moja rodzinna miejscowość. Tu się urodziłam, wychowałam, poznawałam świat, chodziłam do szkół. Natomiast Jelenia Góra tez była mi szczególnie bliska. W Jeleniej Górze właściwie stawiałam pierwsze swoje kroki literackie, chodziłam do Klubu Księgarza i Klubów Literackich. Byłam w Korespondencyjnym Klubie Pisarzy. Jelenia Góra była wtedy takim czarodziejskim miastem, do którego jeździło się tramwajem po zakupy. A Wrocław to moje studenckie miasto. Kocham je bardzo.
W.S-Z: Zanim przejdę do następnego pytania, chcę powiedzieć, że czytając twoją książkę, będąc jednocześnie jej pierwszą czytelniczką, nasunęła mi się taka refleksja - Czy warto, a może czy należy poznawać wszystkie tajemnice bliskich nam osób i potem żyć z trudnym do udźwignięcia bagażem ich wspomnień? Często ludzie po prostu nie chcą wracać do tego, co było. Zamykają za sobą drzwi, zasuwają kotarę i przechodzą do tego, co jest tu i teraz. Co powiesz o tym?
E.Ś-B: Rzeczywiście, Wiesia siadła przy komputerze i przeczytała powieść w całości przed jej wydrukowaniem i jestem jej za to bardzo wdzięczna, natomiast pierwszą moją słuchaczką jest tu obecna p. Teresa, której czytałam fragmenty mojej powieści przez telefon. I też jej serdecznie dziękuję za to. A wracając do twojego pytania, to uważam, że lepiej jest poznać nawet najgorszą prawdę, ale prawdę. Bo jak powiedział Chrystus: Prawda nas wyzwoli. Mówienie prawdy jest w moim charakterze i oczekuje tego od ludzi, z którymi się spotykam i przyjaźnię.
W.S-Z: A skoro twoja powieść jest psychologiczna, jak ją nazywasz, to powiedz mi - Skąd masz taką wiedzę o mężczyznach. Może są to jakieś wątki autobiograficzne? Przyznaj się.
E.Ś-Z: Każda książka i każde dzieło sztuki stworzone przez autora ma elementy jego osobowości. Jego życia, wspomnień, przeżyć. Ta książka jest kompendium mojej wiedzy na tematy ludzkie, na tematy związków destrukcyjnych. Jest to bardzo trudna książka, mianowicie porusza temat molestowania seksualnego. Mówi się o tym jakby ze strachem, ciągle jednak jest to temat tabu. Ja postanowiłam wczuć się w położenie ofiary. Zastanawiałam się, co czuje ofiara takich zachowań. Jest to jeden z wątków mojej książki, ale nie tylko.
W.S-Z: Wobec tego proszę, powiedz mi, jaki typ kobiety według ciebie przyciąga osobowości psychopatyczne?
E.Ś-B: Przed napisaniem tej powieści dużo zagłębiałam się w literaturze psychologicznej, czytałam p. Ewę Woydyłło, czytałam książki amerykańskich i angielskich psychologów o kobietach, które kochają za bardzo.O toksycznej miłości, toksycznych związkach, toksycznych rodzicach i wiele innych. Na FB słucham wypowiedzi p. Beaty Pawlikowskiej. Psychologia bardzo mnie interesuje i dlatego też całą moją wiedzę przelałam na papier. Postacie są fikcyjne, ale miejsca są autentyczne. A jaki typ kobiety przyciąga osobowości psychopatyczne? Myślę, że kobiety, które miały jakąś taką sytuację psychopatyczną w domu i nie umieją się potem obronić. Są stłamszone w sytuacjach patologicznych.  Mogą to być również takie kobiety, które były wychowywane pod kloszem, czyli w cieplarnianej atmosferze i to też jest bardzo złe. Takie kobiety ufają ludziom, którzy nie zawsze mają wobec nich jakieś szczere intencje. Nie ma na to reguły, ale w tych przypadkach, opisanych w mojej książce większość kobiet, która miała taką przeszłość łączy się z tym psychopatą.
W.S-Z: Bardzo ważnym wątkiem w twojej powieści jest motyw przebaczenia. Chciałam tu nawiązać do światowego bestselleru Josepha Murphy: "Potęga podświadomości", dr trzech nauk religioznawstwa, filozofii i prawa; prekursora i krzewiciela myślenia pozytywnego. Powiedział on między innymi w swojej książce, że bez przebaczania nie ma uzdrawiania i są to bardzo mądre słowa. A teraz w odniesieniu do twojej książki: Czy należy przebaczać tym wszystkim, którzy wyrządzili nam krzywdę? Czy czas goi rany?
E.Ś-B: Po prostu przebaczenie jest terapią dla człowieka, który wybacza. Jest mu lżej w życiu, nie niesie z sobą tego bagażu i cierpienia. Przebaczenie jest siłą woli. Ja jestem chrześcijanką i w swoim życiu kieruje się taką zasadą. Jeśli ktoś chce przebaczyć, to w końcu po jakimś czasie to przebaczenie otrzyma.
W.S-Z: W powieści odnosisz się nie tylko do destrukcyjnych związków, ale piszesz również o procesie twórczym: Które myśli w książce wyrażają twój stosunek do tworzenia? Zacytuj nam kilka przykłdów.
E.Ś-B: Przygotowałam sobie kilka takich fragmentów, między innymi jedna z moich bohaterek jest malarką i zacytuję jej spojrzenie na proces tworzenia oraz przedstawię inne symptomatyczne fragmenty, odnoszące się do zadanego przez ciebie pytania - cytaty...
W.S-Z: Te wybrane przez autorkę cytaty bardzo znamienne zresztą, dowodzą, że warto zapoznać się z książką na żywo i ją zakupić. I na zakończenie moje ostatnie pytanie - Jakie jest twoje przesłanie tej powieści? Co chciałaś przez nią czytelnikom powiedzieć?
E.Ś-B: Zanim odpowiem na to pytanie, chciałam zwrócić uwagę na kilka innych spraw. A mianowicie na to, że powieść ta jest mi bardzo bliska, ponieważ piszę o miejscach bardzo mi drogich i o mojej rodzinnej miejscowości, a więc piszę o Cieplicach i moim rodzinnym domu, który jeszcze tam stoi sobie w pięknym ogrodzie zielonym. Myślę również, że po przeczytaniu tej książki czytelnicy mogą się wyleczyć z jakiś swoich destrukcyjnych związków, leków, nawet depresji. Ponieważ pasja daje nam poczucie wolności i spełnienia. Tą moją pasja w tej książce jest sztuka.




MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL POEZJI POECI BEZ GRANIC - POLANICA ZDRÓJ 2017

19 listopada zakończył się XIV Międzynarodowy Festiwal Poezji w Polanicy Zdroju POECI BEZ GRANIC, w którym uczestniczyłam już po raz dziesiąty. Pisząc o festiwalu warto, a nawet należy powiedzieć, że inicjatorem tego wyjątkowego wydarzenia był wieloletni prezes Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, Andrzej Bartyński. To właśnie w Polanicy znakomity poeta Andrzej Bartyński po rozmowie ze Zbigniewem Puchniakiem, Przewodniczącym Rady Miejskiej w Polanicy Zdroju, zaingurował w 2003 r. pierwszy Międzynarodowy Festiwal POECI BEZ GRANIC.
 I jak pisze we wstępie w dziesiątym almanachu, wydawanym na okoliczność festiwalu: "Powiedzieliśmy sobie, ma rozkwitać co roku. Co ma rozkwitać? Ma rozkwitać kwiat poezji - Międzynarodowy Festiwal Poezji w Polanicy Zdroju "Poeci bez granic". Bez jakich granic? Bez tych granic, które dzielą ludzi i narody szerząc nienawiść, pogardę i zniszczenie osiągnięć ludzkiej kultury, służącej dobru człowieka. Powiedzieliśmy sobie, ma rozkwitać i tak to się zaczęło"
Ważne miejsce w obecnym kształcie organizacyjnym festiwalu zajmuje uznany i ceniony poeta, o "niestrudzonej witalności organizacyjnej" Kazimierz Burnat, obecny prezes Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. I jak co roku w festiwalu uczestniczą poetki i poeci z Polski i zagranicy. W tym roku gościliśmy przedstawicieli z Ukrainy, Litwy, Czech i Wietnamu.
XIV już edycja tego festiwalu zainspirowała mnie do przeprowadzenia rozmów między innymi z: prezesem Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich, Markiem Wawrzkiewiczem, Andrzejem Walterem, członkiem Zarządu Krakowskiego Oddziału ZLP, Urszulą Zyburą, prezesem Wielkopolskiego Oddziału ZLP w Kaliszu, Verą Kopecką, członkinią Związku Pisarzy Czeskich oraz Zofią Mirską, członkinią DO ZLP. Rozmów, czyli wielu głosów na temat tego szczególnego wydarzenia, wpisującego się swoją długą tradycją w klimat i atmosferę miasta Polanicy.

Wiesława Siemaszko-Zielińska: Czy jest coś szczególnego w Międzynarodowym Festiwalu POECI BEZ GRANIC, co wyróżnia go od innych festiwali, w których pan uczestniczy?
Marek Wawrzkiewicz: Problem jest nieco szerszy, bo w ostatnich latach te festiwale (Warszawska Jesień Poezji i  Listopad Poetycki w Poznaniu) jakby się one nie nazywały, gdziekolwiek by się nie odbywały niestety mają pewną cechę, są do siebie podobne. Coraz częściej  rozmawiamy między sobą, w swoim gronie. Tymczasem w czasach, kiedy książka poetycka była wydawana w znikomym nakładzie i była bardzo nędznie rozpowszechniana zadaniem poety było i jest nie tylko pisać dobre wiersze, ale również starać się je rozpowszechniać, aby docierały do czytelnika. Ponieważ obserwujemy coś w rodzaju spirali czasu i kiedy nie było jeszcze literatury pisanej byli tacy specjalni faceci, którzy przy ogniskach, bądź też w długie, jesienne wieczory opowiadali, snuli jakieś sagi, jakieś eposy. To przechodziło z pokolenia na pokolenie. Żyjemy w czasach podobnych do tamtych zamierzchłych, dlatego, że jeśli poeta wydaje książkę w nakładzie 300 egzemplarzy, to wiadomo jak ona i do kogo dociera. Do rodziny, do przyjaciół,  po prostu poeta rozdaje tą książkę. Możemy się tylko pocieszać, że żaden z nas nie jest poetą na miarę Adama Mickiewicza, który jak wiadomo swój debiutancki tomik pt.:"Ballady i romanse" wydał w nakładzie 300 egzemplarzy. Poeta ma obowiązek docierać do czytelnika i spróbować zainteresować go tym, co tworzy, co ma do powiedzenia światu. A czym się wyróżnia Międzynarodowy Festiwal Poezji w Polanicy Zdroju? Wydaje mi się, że jest on utrzymany w tej ogólnej konwencji. Czy można coś z tym zrobić? Można oczywiście próbować wychodzić na ulicę w Polanicy,  które są szczególnie urokliwe. Gdybym miał szukać jakiś szczególnych wyróżników festiwalu POECI BEZ GRANIC, to należy podkreślić, że ma on bardzo długie tradycje, poczynając od lat 70, kiedy odbywały się w Polanicy Wiosny poetyckie, na które rzeczywiście przyjeżdżali najznakomitsi poeci. Potem ta impreza została wskrzeszona. A porównując go z Warszawską  Jesienią Poezji należy przyznać, że faktycznie gromadziła ona początkowo nawet 150 poetów. Aktualnie festiwal ten jest skromniejszy. A Warszawa wyschła. Jest nam coraz  trudniej zgromadzić publiczność, bo tak  zwany warszawski uczestnik życia kulturalnego ma do wyboru teatr, kino, wernisaż nowej wystawy, zwiedzanie muzeum, imprezę literacką. To co wybiera? Nigdzie nie chodzi. Nic nie wybiera. A poza tym te nasze festiwale, jak ten w Poznaniu czy Warszawska Jesień Poezji nie cieszą się niestety popularnością wśród władz. Władze tego nie popierają. Tymczasem w Polanicy jest odwrotna sytuacja. Władze lubią ten festiwal, szczycą się nim  i chcą, żeby się on tu odbywał w takiej sympatycznej atmosferze. I to jest główny wyróżnik tego wszystkiego. A poza tym są tutaj stworzone znakomite warunki pobytu.
W. S-Z.: A czy jest jakieś zdarzenie, które zapamiętał pan, goszcząc od wielu lat na tym festiwalu ? Może jakaś osoba i jej poezja pana wzruszyła i zainspirowała?
M.W.: Kiedy była ta masakra w Paryżu w 2015 r. spontanicznie, natychmiast po usłyszeniu tej wiadomości wysłaliśmy list kondolencyjny do ambasady Republiki Francuskiej w Warszawie. Pisząc, że my, poeci z tylu i tylu krajów, zgromadzeni na Międzynarodowym Festiwali POECI BEZ GRANIC w Polanicy Zdroju, wyrażamy głębokie współczucie. Była to reakcja spontaniczna,  która po prostu dobrze o nas świadczyła. A jakie są inne wrażenia? Sam nawet  nie spodziewając się niczego dobrego czasami słyszę nagle świetny wiersz. Na przykład ta pani miejscowa Justyna przeczytała świetny wiersz i jeszcze nie zdążyłem jej pogratulować, ale za chwilę to zrobię. To są takie zdarzenia, dzięki którym warto tu przyjeżdżać.
W.S-Z.: Dziękuję za rozmowę.

W.S-Z.: Który raz uczestniczysz  w Międzynarodowym Festiwalu  POECI BEZ GRANIC w Polanicy Zdroju? Dlaczego tu przyjechałeś? Proszę się przedstawić.
Andrzej Walter:  Poeta, fotografik, artysta, redaktor tygodnika: pisarze.pl. Członek Zarządu Krakowskiego Oddziału ZLP. Jestem jakby takim dzieckiem Hani Kajtochowej, to ona stworzyła mnie jako poetę, jej pomoc, warsztaty, tak mogę to powiedzieć. I ponieważ Hania tu często przyjeżdżała i tak się własnie złożyło, że jak Hania od nas odeszła w 20011 r. przyjechałem tu najpierw jako młody, dopiero początkujący poeta. Chyba tak zaproszono mnie przy okazji, bo to miejsce po Hani się zwolniło. Przyjeżdżaliśmy jeszcze wtedy z Jackiem Kajtochem, który jeszcze był w formie i tak zostało. I, że tak powiem zaprzyjaźniliśmy się tutaj ze wszystkimi. I myślę, że tak jakoś wrośliśmy w tą naszą  Polanicę. To jak człowiek tu przyjeżdża, to tak, jakby przyjeżdżał do domu.
W.S-Z.: A jakie wydarzenie od chwili pierwszego pobytu na festiwalu utkwiło ci w pamięci?  Może jakaś osoba?
A.W.: Tak oczywiście, człowiek jak wraca po Polanicy po tych czterech dniach, to jest tak zmęczony, jakby był pracy. A wydarzeń było tyle, że ciężko byłoby wyliczyć, ale zastanowiłem się chwilę i myślę, że dla mnie najważniejsze w tego typu festiwalach są dyskusje merytoryczne, jakieś referaty, wykłady, jakieś dyskusje między nami, tudzież interaktywne dyskusje z publicznością. Dlatego za najważniejsze wydarzenie w ciągu tych sześciu lat moich przyjazdów na festiwal uważam spotkania z młodzieżą. I tak na przykład poznaliśmy w Kłodzku, dzięki polonistce poetkę,  Gabrielę Szukszto, która najpierw już po festiwalu przysłała mi swoje wiersze. Potem uczestniczyła  w warsztatach, prowadzonych przez Kazimierza Burnata we Wrocławiu. Czego efektem był jej debiutancki tomik wierszy, wydany właśnie dzięki tym spotkaniom w szkole, tym rozmowom, znajomościom i temu natchnieniu, które to promieniuje, tą energią. Jest to wielka rzecz , to, że dzięki temu festiwalowi możemy spotkać się z tą młodzieżą. I potem może powstać taki tomik z ich wierszami. I to jest piękne.
W.S-Z.: Dziękuję za rozmowę.

W.S-Z.:  Proszę się przedstawić i powiedzieć, który raz jesteś na Międzynarodowym Festiwalu POECI BEZ GRANIC w Polanicy Zdroju.
Urszula Zybura: Jestem prezesem Wielkopolskiego Oddziału ZLP w Kaliszu, autorką dwudziestu książek. Głównie piszę aforystykę, poezję, haiku, utwory teatralne. Już miałam jubileusz 40 - lecia, więc trochę działam w tym ruchu. Na tym festiwalu jestem drugi raz. Natomiast swego czasu, kiedy mieszkałam we Wrocławiu, w 1978 r. byłam na festiwalu w Kłodzku. Był to Festiwal Poezji Społecznie-Zaangażowanej. A pamiętam o nim dlatego, że wtedy dopiero zaczynałam pisać. I na uroczystym otwarciu w Teatrze Zdrojowym nasz prezes, Marek Wawrzkiewicz właśnie wspomniał, że tradycje festiwalu POECI BEZ GRANIC sięgają od dawna. Bo jest on kontynuacją kłodzkich festiwali poezji społecznie - zaangażowanej.
W.S-Z.: Czy wasz Wielkopolski Oddział też organizuje podobne festiwale?
U.Z.:  Mój Wielkopolski Oddział ZLP ma pierwszy rok działalności i my w tym roku zorganizowaliśmy w listopadzie taką międzynarodową konferencję poetycką z udziałem poetów z Niemiec, Wietnamu, Białorusi, Ukrainy i Polski.
W.S-Z.:  Co wnosi w twoje życie, jako twórcy i człowieka ten festiwal, w którym uczestniczysz już po raz drugi?
U.Z.: Ja lubię tego typu imprezy, ponieważ lubię skonfrontować się z moją twórczością z innymi autorami. Lubię słuchać. Zawsze poznaję kogoś ciekawego, kogoś nowego. Myślę, że to jest niezbędne dla autora. Mieszkam w Kaliszu,  to jest miasto 100 tys., ma to swoje dobre i złe strony. Ale myślę, że my jako twórcy potrzebujemy konfrontacji z żywym autorem, z żywym człowiekiem.
 Ja lubię kontakt z żywym autorem, lubię go słuchać, lubię na niego patrzeć, wziąć jego książkę do ręki. I to jest dla mnie najważniejsze. Ciekawe są też dla mnie występy dzieci w Teatrze Zdrojowym na uroczystym otwarciu. To piękna sprawa.
W.S-Z.: Dziękuję za rozmowę.

W.S-Z.: Który już raz uczestniczysz w Międzynarodowym Festiwali POECI BEZ GRANIC w Polanicy Zdroju? Czym jest dla ciebie ten festiwal i powiedz kilka zdań o sobie.
Vera Kopecka: Mieszkam w Bromowie. Jestem członkinią Związku Pisarzy Czeskich.Wydałam około trzydziestu tomików poetyckich, tłumaczę wiersze polskich autorów i organizuję również międzynarodowe spotkania z poezją Dny poezji w Bromowie. W tym roku były już osiemnaste tego typu spotkania. Na te Dny poezji przyjeżdżają poeci z Polski. Organizacja tych Dny poezji u nas umożliwiła mi przyjazd  na festiwal POECI BEZ GRANIC do Polanicy. Jestem tu może już ósmy raz. Jest to duży festiwal i spotkanie różnych poetów z różnych miejscowości o rozlicznej poetyce. Ta możliwość wysłuchania ich poezji, a potem przeczytania w antologii,  stwarza nowe wymiary tej poezji  i możliwości współpracy.
W.S-Z.: Czy jest jakieś wydarzenie lub osoba, którą zapamiętałaś szczególnie, przyjeżdżając na festiwal do Polanicy?
V. K.:  Bardzo uważam takich kolegów, szczególnie jak Andrzej Bartyński, bo to jest taka ważna i podstawowa postać tego spotkania. Na pierwszych spotkaniach festiwalu spotkałam też wietnamskiego poetę, który też był gościem w Bromowie. Kazimierz Burnat też był gościem mojego festiwalu i to niejeden raz. To wszystko umożliwiło mi rozszerzać kontakty i zapraszać nowych gości do mojego  festiwalu.
W.S-Z.: Dziękuję za rozmowę.

W.S-Z.: Co chciałabyś powiedzieć na temat Międzynarodowego Festiwalu POECI BEZ GRANIC w Polanicy Zdroju?
Zofia Mirska: Mieszkam w Kłodzku, więc do Polanicy mam blisko. Najważniejszą dla mnie sprawą, że przyjeżdżam na ten festiwal są po prostu spotkania i więzi z ludźmi, którzy podobnie myślą i pracują w słowie. Jesteśmy taką jakby ukierunkowaną grupą. Bardzo sobie cenię te spotkania, bo to, że wymieniamy swoje poglądy, że chwalimy się, albo czasem ganimy za swoje wiersze, to wszystko nas jakoś ubogaca. Poeta z reguły jest samotnikiem i taki zjazd samotników zawsze wywołuje jakąś burzę mózgów. Po prostu śpiewamy, wygłupiamy się, czasami mamy też dzień satyryczny.  Wspólnie poprzeżywamy,  pośmiejemy i dla nas ten pobyt jest to takie święto, zresztą w dobrym hotelu. Ja uczestniczę tutaj od drugiego festiwalu. Ale najpiękniej ze względu na siedzibę  wspominam "Nasz dom", gdzie odbywały się festiwale przez kilka lat. Było tam foyer, każdy przez nie przechodził, mógł tam palić papierosy, bo podobno ci, którzy palą tworzą najlepsze towarzystwo,choć nienajzdrowsze. I dużo pracy w to wszystko włożył Andrzej  Bartyński,  teraz Kazimierz Burnat. Ale ważne, że przyjeżdżają stali ludzie i po prostu co roku  możemy zapytać: - Co u ciebie? A potem posłuchać tego, co napisał.  Dla mnie są to po prostu, w takim powszednim życiu, trzy dni wyzwolenia i radości ze spotkania.
W.S-Z.: Dziękuję za rozmowę.




WSPOMNIENIE O MOIM OJCU W DRUGĄ ROCZNICĘ JEGO ŚMIERCI

1 maja 2017 mija druga rocznica śmierci mojego Taty. 1 maja zawsze będzie mi się kojarzył z tym smutnym wydarzeniem. Ludzie odchodzą, wszystko przemija, pozostaje pamięć... Ale jest też książka, napisana przez mojego Ojca, którą redagowałam. Książka "Życie moje", do której wracam, aby ocalić wspomnienia. Poniżej przestawię jej fragment:

(...) Około listopada 1940 r. spotkałem się ze studentem Stanisławem Matusewiczem i po dłuższej dyskusji, szczególnie związanej z działalnością "Stelczyków" (organizacji paramilitarnej, skupiającej młodzież do lat szesnastu, którą opiekował się Korpus Ochrony Pogranicza) otrzymałem polecenie wyboru kilku kolegów, lojalnych, zaufanych i pewnych na śmierć w obronie polskości. Na drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, po prezentacji zaproponowanych przeze mnie ochotników Matusewicz powołał tajną organizację młodzieżową "Orlęta Kresowe". Inauguracja odbyła się w godzinach wieczornych w łaźni (małym budynku nad strumykiem, oddalonym od domów mieszkalnych, należącym do kolegi Kisiela). 26 grudnia 1940 r. w godzinach popołudniowych Stanisław Matusewicz sporządził akt powołania i podpisał go. Spotkania odbywały się w łaźni przy szczelnie zasłoniętych oknach, przy lampce oliwnej. Każdy dla pewności przyjął przysięgę, pod którą podpisał się własną krwią, przyrzekając, że nie zdradzi ojczyzny i organizacji. Całą dokumentację dotyczącą powołania, wyznaczenia dowódcy i zastępcy, złożenie przysięgi trzymałem skrzętnie opakowaną w cienką ceratkę schowaną  w słomianej strzesze w stodole. W lipcu 1944 r. wszystko zostało spalone wraz z częścią stodoły. Po wybuchu wojny w czerwcu 1941 r. rozpoczęły się mordy NKWD w więzieniach. Ludzie ginęli w potwornych męczarniach, byli prześladowani. W takich okolicznościach zginął Stanisław Matusewicz, który do końca pozostał wierny swoim ideałom, nie zdradził kolegów i organizacji. Jego zmasakrowane zwłoki po bliźnie na ciele rozpoznała matka. Po aresztowaniu Matusewicza spotykaliśmy się w łaźniach, bądź w lasach, raz lub dwa razy na kwartał. Zabroniono nam prowadzenia akcji sabotażowej, więc rozwijaliśmy działalność czytając  i omawiając książki o wymowie patriotycznej, ćwicząc regulamin musztry, topografię. Nie mieliśmy możliwości nawiązania łączności z innymi organizacjami działającymi w wiosce, choć takie istniały. Łączniczka poinformowała nas o decyzji sztabu i zakazie prowadzenia działań. Będąc organizacją rezerwową mieliśmy jedynie ograniczać się do krzewienia i rozbudzania patriotyzmu wśród rówieśników. Wybuch wojny spowodował niesamowity popłoch żołnierzy rosyjskich. Uciekali dniem i nocą. W tym czasie zdobywaliśmy sporo broni i amunicji, co dawało nam później możliwość ćwiczenia z bronią w ręku i naukę strzelania.
(...) W czasie okupacji niemieckiej nasza organizacja młodzieżowa "Orlęta Kresowe" nie przeprowadziła większej akcji, poza szkoleniową i małym sabotażem (przecinanie drutów telefonicznych) oraz ubezpieczaniem działań i ćwiczeń miejscowego oddziału AK 23 Brygady Brasławskiej.

(...) Ze względu na swój młody wiek nie byłem szczególnie zaprawiony w bezpośredniej walce. Przywódcą całej grupy był "Rudy", bo faktycznie miał prawie złociste, rude włosy. Przed 1939 r. był kawalerzystą w stopniu kaprala. Brał  udział w wojnie rosyjsko-niemieckiej. Udało mu się uciec z niewoli sowieckiej, a w czasie okupacji niemieckiej walczył w 23 Brygadzie Brasławskiej AK. W 1944 r. wpadł w zasadzkę, kiedy to Rosjanie podstępem okrążyli ich oddział i zmusili do złożenia broni. Wtedy wywieziono go w głąb Rosji, do Kaługi. "Rudemu" udało się uciec z pociągu i wrócić do domu. Na miejscu nieźle dawał się władzom rosyjskim we znaki. Dobrał sobie spod Dzisny dwóch sprytnych i odważnych braci o imieniu Maciej i Pietrek wiary strawierskiej. Pietia miał stałą kryjówkę. Ożenił się z Ksenią. Pewnej nocy w listopadzie 1945 r. wpadł Maciej do wujka i na osobności zawiadomił mnie o śmierci "Rudego". Więc szybko ubrałem się i poszliśmy pochować go. Krewnymi "Rudego" był Antoni i Stanisława Romanowska, łączniczka naszej organizacji "Orlęta Kresowe", która przekazywała nam informacje o działaniach AK i pośredniczyła w naszych działaniach. Przed śmiercią, w obecności Maćka "Rudy" prosił, aby pochować go na wzgórku wokół moczarów w Jundziłowie. Po wzmocnionej balami drodze furmanką zawieźliśmy go na miejsce spoczynku. Ułożyliśmy w wykopanym dole w wykonanej wcześniej trumnie i odmówiliśmy pacierz. Zachowaliśmy wszelkie środki ostrożności, zabezpieczyliśmy miejsce, aby nie pozostawić znaku. Rano Romanowscy dokładnie obejrzeli miejsce pochówku i zatarli pozostałe ślady. Po kilku dniach Maciej dokładnie opowiedział mi, jak doszło do zabicia "Rudego".

Życie moje, Stanisław Siwicki, Jelenia Góra 2011, ALEX Drukarnia, Wydawnictwo, s.28,29,33.




WYSTAWA FOTOMONTAŻY: "JELENIA GÓRA DAWNIEJ I DZIŚ" I KRÓTKA ROZMOWA Z AUTOREM


    Panta rhei, powiedział Heraklit i należy się z nim zgodzić. Bo przecież wszystko, co nas otacza, czego doświadczamy jest zmienne. Wszystko płynie. Tak też można odczytywać stare fotografie Jeleniej Góry, zestawione ze współczesnymi zdjęciami tych samych miejsc. "Jelenia Góra dawniej i dziś", to wystawa fotomontaży, zaprezentowanych w dniu 02.04. br. przez Marcina Wójcika w Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze. To unikalny obraz współczesnego miasta oraz ten z dalekiej przeszłości. Wyjątkowe odtworzenie historii obiektów i zabytków Jeleniej Góry przy użyciu współczesnej technologii graficznej. Miejsc, których nie ma już na mapie miasta, bądź są w większości przebudowane. Wystawa, w której miałam przyjemność uczestniczyć zgromadziła wielu jeleniogórzan. Co potwierdza jej wyjątkowość i fakt, że miasto jest dla nich ważne, że warto poznawać jego historię. Korzystając z okazji zadałam kilka pytań jej autorowi.

WIESŁAWA SIEMASZKO-ZIELIŃSKA: - Czy według pana stare fotografie mają duszę?
MARCIN WÓJCIK: Zdecydowanie tak. Szczególnie fotografie czarno-białe, sprawiają wrażenie, że posiadają duszę. To jest coś, co nie istnieje już w tej chwili. Poza tym dopowiadamy sobie piękne historie i idealizujemy pewne rzeczy, które były kiedyś. To powoduje, że sami nadajemy duszę takim rzeczom.
W.S-Z:- A jak według pana odczytywać te stare fotografie, zwłaszcza przez osoby, które wyjechały już z Jeleniej Góry, bądź wcale tu nie mieszkały?
M.W.:- Myślę, że tym, którzy nie znają lokalizacji można pokazać pewną formę łączenia historii z teraźniejszością, Niekoniecznie lokalizowania tego w miejscu, związanym  ze wspomnieniami, po prostu można zobaczyć, jak połączyć nowe ze starą rzeczą.                                
W.S-Z.:- I może kilka zdań o autorze - Jak długo działa pan na rynku fotograficznym?
M.W.:- Jestem amatorem, jestem debiutantem,. Ja w ogóle nie zajmuję się fotografią zawodowo. Żyję z czegoś innego, ponieważ jestem informatykiem, pracującym w jednej z korporacji we Wrocławiu. To wyłącznie moje hobby.
W.S-Z:- Skąd to zainteresowanie Jelenią Górą, skoro mieszka pan we Wrocławiu?
M.W:- Bo ja pochodzę z Jeleniej Góry. Jestem rodowitym jeleniogórzaninem. Tutaj się urodziłem w związku z czym miejsce to jest najbliższe mojemu sercu.
W.S-Z:- Miał pan też spotkanie w Cafe Turystycznej w Jeleniej Górze?
M.W:- Tak.W Cafe Turystycznej było spotkanie autorskie w ramach promocji albumu.
W.S-Z:- Dziękuję za rozmowę

Wystawie towarzyszył też album: "Jelenia Góra dawniej i dziś" z interesującym opisem historycznym.

   Sama wystawa przekonała zarówno mnie, jak i innych (jak myślę), że Jelenia Góra posiada swój niepowtarzalny klimat. Budzi, drzemiący w nas sentymentalizm, ale też wywołuje nostalgię. Znajome miejsca przywołują wspomnienia i refleksje nad upływającym czasem. Oczami wyobraźni widzimy siebie za kilka lat. Widzimy miejsca, które zmieni czas i historia...




WIELKIE WIERSZOWANIE  2015 W JELENIEJ GÓRZE

    22 kwietnia w Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej Górze miała miejsce czwarta z kolei edycja Wielkiego Wierszowania zorganizowana przez Stowarzyszenie Jeleniogórski Klub Literacki oraz Książnicę Karkonoską. To ciekawe i inspirujące spotkanie skupiło młodzież z jeleniogórskich i chojnowskich szkół średnich, członków Stowarzyszenia Jeleniogórski Klub Literacki oraz sympatyków poezji.
- Pierwsze Wielkie Wierszowanie odbyło się w Jeleniej Górze - Goduszynie i było wspomagane uczestnictwem młodzieży, która realizowała projekt Małe Ojczyzny. A ponieważ nie mogliśmy dźwignąć organizacyjnie przedsięwzięć publikacyjnych, nie starczyło nam środków, a substydia miasta były  tak skromne, więc trzeba było mieć pomysł na to, aby zorganizować jakiś nowy projekt, nową formę. I tą formą było połączenie dwóch różnych pokoleniowo środowisk. Koncepcja Wielkiego Wierszowania spotkała się z uznaniem całej grupy (Zarządu i członków SJKL) i w związku z tym nowelizowaliśmy ten pomysł, który okazał się atrakcyjny oraz spełniał nasze oczekiwania – powiedziała Elżbieta Kotlarska, inicjatorka Wielkiego Wierszowania, prezes SJKL.
W programie Wielkiego Wierszowania przewidziano miedzy innymi rozstrzygnięcie Konkursu Poetyckiego o Laur „Młode Pióro 2015” oraz prezentację nagrodzonych wierszy, jak również warsztaty dla twórczo obecnej młodzieży szkół średnich i pozostałych uczestników (w trakcie warsztatów odbył się Konkurs „Napisanego Wiersza” dla wszystkich uczestników Wierszowania  o „Nagrodę Publiczności WW 2015”).
- Na warsztatach zawsze najważniejszy jest dla nas gość honorowy i jego twórczość i wszystko wokół niego jest skonstruowane. W czasie warsztatów korzystamy z jego tekstów, a uczestnicy  budują swoje wiersze ze słów, które napisał mistrz. Tego typu formuła sprawdziła się w poprzednich latach  i dlatego ją kontynuujemy – przyznał prowadzący warsztaty Mirosław Gontarski, v-ce prezes SJKL.
- Bardzo pozytywnie postrzegam tego typu imprezę, bo wspomaga twórców, amatorów wszelkiej maści, uczestników poezji. A uczestniczę w niej, ponieważ daje mi to możliwość przeżywania poezji, która drzemie w duszy młodych i trochę starszych twórców, wzbogacając nasze przeżycia – dodał Jan Hanc, uczestnik Wielkiego Wierszowania, poeta i pedagog.
- Uczestniczę w warsztatach przede wszystkim, bo należę do SJKL i wydaje mi się, że jest to mój obowiązek. Zawsze jest to interesująca impreza, dlatego, że motywuje młodych do pracy. Powstaje zadaniowo kilkanaście tekstów, trudno to nazwać na początku wierszami, bo są to teksty robocze, które wymagają jakiegoś tam szlifowania. Ale jest to impreza, która pobudza również do pisania twórców, którzy mają w swoim dorobku inne wiersze. Mnie pobudziło do działania i napisałam właśnie taki wiersz na zadany temat – skomentowała poetka i malarka z Gryfowa, Joanna Małoszczyk, członek SJKL.
Gościem Honorowym tegorocznej edycji Wielkiego Wierszowania był wieloletni Prezes Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich Andrzej Bartyński – poeta, urodzony we Lwowie, autor kilkunastu poetyckich tomów, człowiek obdarzony ogromną charyzmą, nieprzeciętna jednostka twórcza. Spotkanie autorskie, które stało się jego udziałem było wielką ucztą duchową w pełnym słowa tego znaczeniu i wyzwoliło w uczestnikach nieprzemijające emocje.
- Spotkania autorskie dają mi obraz rzeczywistości poziomu artystycznego i wyobraźni ludzkiej. Jest to wiedza o świecie i ludziach – podkreślił Andrzej Bartyński.
Czy w jego twórczości pobrzmiewa nostalgia za utraconym Lwowem i czy lwowskie inspiracje wybiela czas?
- Nie, to są różne rzeczy, trzeba przyzwyczajać się do zmian historycznych. Pewnie, człowiek się przyzwyczaja, ale przecież się zmienia mieszkania, meble, klimat i czas, także trzeba mieć do tego odpowiedni stosunek. Ostatecznie jestem obywatelem świata – dodał poeta.
Końcowym akcentem Wielkiego Wierszowania 2015 było rozstrzygnięcie i prezentacja laureatów Otwartego Konkursu Jednego Wiersza o Laur „Złote Pióro 2015”.


ROZMOWA Z ELŻBIETĄ ŚNIEŻKOWSKĄ - BIELAK

Wiesława Siemaszko-Zielińska: Tadeusz Borowski mawiał: "Bo tylko to jest poezją: nieustające szukanie. Bo szukając - trzeba mijać odnalezione. Odnalezione - nigdy nie jest poezją. Jest naśladownictwem" - Czy zgadzasz się z tym?
Elżbieta Śnieżkowska-Bielak: Owszem. Poeta to odkrywca, to rzeźbiarz słowa, to penetrator języka. Jednakże to człowiek bardzo wrażliwy na otaczający go świat i ludzi. To człowiek, który czując głębiej, umie te uczucia opisać pięknie i niepowtarzalnie.
W.S-Z: - Jak wiadomo poezja była i jest sztuką elitarną i nie zawsze trafia "pod strzechy". Zatem, twoim zdaniem, komu dziś potrzebna jest poezja?
E.Ś-B: - Dzisiaj są czasy zdecydowanie niepoetyckie, ale w naszej historii literatury już takie bywały, by za kilka lat doczekać się eksplozji poezji. Mam nadzieję, że i teraz tak się stanie. Poezja potrzebna jest ludziom wrażliwym. Od kilku lat jestem jurorem w konkursach poetyckich i widzę jak wielu ludzi pisze. Nie próbuję tu oceniać poziomu tych wierszy, ale twierdzę, że ludzie wrażliwi chcą i muszą pisać. Chodzi jednak o to, żeby ciągle pracowali nad swoim warsztatem twórczym i, żeby również czytali poezję. Jest ona przecież odzwierciedleniem duszy człowieka, a wielka poezja pokazuje też wzorce.
W.S-Z: - W twoim odczuciu - poeta to ten "z urodzenia" czy ten "z wyuczenia"?
E.Ś-B: - Poeta to przede wszystkim artysta. To ten, któremu został dany talent - iskra Boża. Jednak sam talent nie wystarczy, żeby zaistnieć i zostać zauważonym. Potrzebna jest jeszcze praca i ciągła pokora wobec własnej twórczości. Ciągłe zmaganie się z materią słowa i mimo twórczego zapału sporo autokrytyki.
W.S-Z: - Jesteś twórcą zróżnicowanym pod względem formy i treści. Jednak najbliższa jest ci...?
E.Ś-B: - Była, jest i będzie poezja. Zaczęłam pisać wiersze jako dziewięcioletnia dziewczynka i nadal ciągle piszę. Bez poezji nie potrafię żyć.Oczywiście podejmuję różne próby i wyzwania, bo muszę wciąż dotykać materii słowa, smakować je w bardzo różny sposób.
W.S-Z: - Z tego co wiem, twoja potrzeba pisania  dla dzieci i młodzieży zrodziła się w latach osiemdziesiątych, kiedy miałaś małe dzieci, ale nadal aktywnie podążasz w tym kierunku i wydajesz coraz nowsze pozycje adresowane dla najmłodszych. Z czego wynika potrzeba pisania dla dzieci?
E.Ś-B: - Świat dziecka jest światem dobra, jest światem prawdy. Poprzez książkę można przekazać dziecku wartości, w które się wierzy, można mu objaśniać świat. Teraz mam również najbliższych odbiorców moich książek - wnuki.
W.S-Z: - Wydałaś dwie książki inspirowane tematyką górską. Czy pojawiają się w nich wątki autobiograficzne, bo z pewnością wybrzmiewa w nich twoje zauroczenie Karkonoszami.
E.Ś-B: - W Karkonoszach zostawiłam swoje serce i podobny tytuł nadałam zbiorowi opowiadań: "A w Karkonoszach serce". Moje zauroczenie tymi górami pokazałam też w tomiku: "Miniatury karkonoskie", ale i w innych tomikach poezji znaleźć można  wiersze o moich Górach Łagodnych, jak nazwałam Karkonosze. Jestem związana z Karkonoszami od dziecka. Urodziłam się w Cieplicach, które jeszcze wtedy były uroczym, osobnym małym miasteczkiem i nazywały się Cieplice Śląskie Zdrój. Tam chodziłam do szkoły podstawowej i średniej, ale później musiałam wyjechać na studia i do pracy. Jednak wróciłam i mieszkałam tam do 1990 r. Los rzucił mnie potem na Górny Śląsk i to był najtrudniejszy okres tęsknoty za Karkonoszami, rodzinnymi Cieplicami i Jelenią Górą. Wprawdzie nie mieszkam już w moim rodzinnym mieście, ale nadal zdeptuję karkonoskie szlaki, jak często z moimi przyjaciółmi ze studenckich lat.
W.S-Z: -Od wielu lat należysz do Dolnośląskiego Związku Literatów Polskich - Czy ten fakt zmienia twój sposób postrzegania środowiska literackiego? I - Czym jest dla ciebie uczestnictwo w Międzynarodowym Festiwalu Poeci bez Granic, organizowanym od wielu lat przez Dolnośląski Oddział Związku Literatów Polskich w Polanicy Zdroju?
E.Ś-B: - Związek Literatów Polskich to związek pisarzy profesjonalnych. Myślę, że od chwili członkostwa bardziej wyraźnie widzę różnicę pomiędzy twórczością amatorską, a profesjonalną. Nie znaczy to, że amatorowi nie uda się napisać dzieł wybitnych, a profesjonaliście czasem słabego wiersza. Dla moich kolegów ze Związku Literatów Polskich, jak i dla mnie pisanie jest po prostu stylem życia i sposobem na życie. Spotkania w Polanicy nie tylko łączą twórczo, ale pokazują jak można dzielić się swoimi dokonaniami i inspiracjami.
W.S-Z: - Zatem - już na koniec naszych rozważań na temat poezji, pytanie zasadnicze - Jakich wskazówek udzieliłabyś młodym adeptom pióra?
E.Ś-B: - Powiedziałabym, że bycie poetą to wielka odpowiedzialność za słowo, które jest budulcem wiersza, za emocje, których powinien doznawać czytelnik przy lekturze utworu poetyckiego, za prawdę, którą ma przekazywać poeta i za misterną formę, która powinna lśnić blaskami i cieniami, aby nie znudzić odbiorcy, ani go nie zasłodzić.
W.S-Z: - Dziękuję za rozmowę.


ROZMOWA Z JANEM OWCZARKIEM

Wiesława Siemaszko-Zielińska: - Młodzi piszą wiersze, recytują utwory znanych i cenionych poetów - W jaki sposób zachęcasz ich, będąc polonistą do pracy nad kształtowaniem własnej wrażliwości?
Jan Owczarek: - Jako polonista staram się, by uczniowie umieli wydobyć z kunsztownej materii wiersza dobro i piękno. I myśl, która jest jego istotą. Nie ukrywam swoich sympatii literackich. Chcę uczniów przekonać, że taki Norwid czy Mickiewicz jest jak najbardziej współczesny, bo sztuka prawdziwa, jak pisał Dostojewski, jest zawsze współczesna. Przedstawiam uczniom moich przyjaciół, których portrety (rysunki uczniów) wiszą na ścianach mojego gabinetu. Ci przyjaciele to: Adam Mickiewicz, Tadeusz Gajcy, Maria Konopnicka, Kazimierz Wierzyński, Halina Poświatowska i jeszcze paru innych. Nie wszystkich jestem w stanie zmieścić w tym moim panteonie. No i mam też Józefa Piłsudskiego i Romualda Traugutta. Bo dla mnie literatura z historią splata się mocno.
W.S-Z: - Pisząc, siadasz nad pustą, białą kartką i... - Kiedy napisałeś swój pierwszy wiersz?
J.O: - U mnie zainteresowanie poezją wzięło się od Broniewskiego. Recytowałem jego wiersze na akademiach szkolnych. Dobrze czułem męską frazę jego gniewnych tekstów. I coś sam próbowałem napisać, jak on. A wcześniej, bodaj w piątej klasie podstawówki zabrałem się za powieść o wędrówce zwierząt. Od razu ilustrowaną. Zabrakło mi wreszcie pomysłu, jak poprawić fabułę. I jej zamysł leży teraz w przeogromnym archiwum Pana Boga. Natomiast w drugiej klasie szkoły średniej chciałem napisać dramat z duchami, jak w "Dziadach" cz. II i po czterech stronach pomysł zarzuciłem. Od tamtej pory nie próbowałem pisać ani dramatu, ani powieści.
W.S-Z: - Czy twórczość Zbigniewa Herberta, którego cenisz i często przywołujesz na warsztatach poetyckich miała jakiś wpływ na twoją poezję?
J.O: - Poezja Zbigniewa Herberta mocno mnie inspiruje. Jego filozofia poetycka i pozapoetycka jest niezwykle głęboka, wyrasta ze źródeł sztuki klasycznej, ale jest w swojej istocie romantyczna, tym romantyzmem polskim, heroicznym, czego klarownym wyrazem jest powszechnie znany wiersz "Przesłanie Pana Cogito". Herbert był areteistą, czyli zwolennikiem życia godnego (greckie słowo arete to cnota rozumiana jako działalność moralna) i czuł się dozgonnym uczniem profesora Elzenberga z Uniwersytetu najpierw Wileńskiego, a potem Toruńskiego, któremu poświęcił piękny wiersz - epitafium. Praca polonisty w szkole zmusza mnie do podpatrywania metod pisarskich, bo w końcu analizujemy różne teksty. Wypracowanie własnego stylu to sprawa lat. Ale też temperamentu, upodobań, filozofii.
W.S-Z: - A skoro jesteśmy przy warsztacie twórczym To co byś powiedział na temat procesu pisania?
J.O: - Sam proces pisania to rzecz osobna. Po pierwsze, trzeba mieć o czym pisać. Jak się nie wie, co się chce napisać, to wychodzi nie wiadomo co. Zatem temat, problem to sprawa bardzo ważna. Potem zaczyna się pisanie. Idzie jakoś samo. Ale przecież z potknięciami. I w końcu tekst jest gotowy. Gotowy, ale surowy. O ile ma sens. I jeśli ma, to potrzebna jest jeszcze "obróbka skrawaniem". Eliminacja rzeczy zbędnych, poprawianie stylu, wersyfikacji, melodii. Poezja jest siostrą muzyki, o czy współcześni poeci zupełnie zapomnieli. Inaczej jest ze szkicem czy felietonem. Felieton (dosłownie listek) jest łatwiejszy, mniej wymagający. Ale szkic na określony temat wymaga sprawdzenia pewnych rzeczy, precyzowania myśli, eliminacji rzeczy, które mogłyby się powtarzać, konsekwencji komentarza. Sugestywność niezbędna w felietonie, felietonie, w szkicu bywa przydatna. Więc język nie musi być wykrochmalony i usztywniony.
W.S-Z: - W twojej poezji odnaleźć można echa minionych, ważnych dla kraju wydarzeń - Jakie znaczenie ma dla ciebie poezja zaangażowana?
J.O: - Pytasz o poezję zaangażowaną. Istnieje wielka potrzeba, by pisać takie wiersze. Dzisiaj autorzy poezji wstydzą się takiego zaangażowania, piszą o kwiatkach, motylkach, albo z drugiej strony o swojej fizjologii, zwłaszcza dotyczącej sfery erotycznej. I, to rozumiem, miałoby być nobilitujące, a patriotyzm powinien być traktowany jako jakiś deprecjonujący w naszym postępowym świecie defekt umysłu? Nie uznaje tych obowiązujących na salonach konwencji. Uważam, ze poezja współczesna powinna mówić o sprawach współczesności odważnie i jasno. Ktoś powie: No dobrze, ale tak się dzisiaj wierszy nie pisze. A ja się pytam: A jak się pisze? Językiem bełkotu strojącego się w awangardowe piórka, językiem kloacznym, hałaśliwym i efekciarskim? Konfucjusz powiedział, że cichy głos mądrego człowieka słychać na tysiące mil. Bardziej wierzę Konfucjuszowi, niż zarozumiałym dyktatorom literackich mód.
W.S-Z: - Jesteś nauczycielem, przewodnikiem górskim, krajoznawcą, regionalistą. Jak różnorodne formy działalności mają wpływ na twoje życie osobiste i twórczość literacką?
J.O.: - Jestem pilotem wycieczek, trochę podróżnikiem. Marzy mi się napisanie czegoś z tego obszaru. Wymaga to jednak czasu. Coś tam już mam i myślę, że w końcu to się zmaterializuje. W pamięci mam sporo ciekawych zdarzeń, miejsc, ludzi. Może ciekawe byłoby życie szkoły. Chciałbym napisać trochę o historii mojego liceum. Całe moje życie ma ma ścisły związek ze szkołą, z wędrowaniem, z literaturą i trochę z fotografią. Mam kilka wystaw fotograficznych, konkursów, w których jurorowałem, kilkoro uczniów, których wspierałem w ich fotografowaniu. Świat przeżywam na sposób religijny, więc nie chcę się odwoływać do jakiejś filozofii.
W.S-Z: - Dziękuję za rozmowę.


ROZMOWA Z JANUSZEM STYCZNIEM

Wiesława Siemaszko-Zielińska: - Byłeś kiedyś wyznawcą języka przezroczystego. Czy dzisiaj podtrzymujesz to stwierdzenie?
Janusz Styczeń: - Podtrzymuję. Obecnie jestem wyznawcą języka przezroczystego. Niestety już nieżyjący M. Jodłowski w recenzji mojego tomu "Lustro Sofista" stwierdził, że w tym tomie jest połączenie poetyki linwistycznej i poetyki surrealizmu. Poetyka lingwistyczna zakłada badanie właśnie języka, prześwietlanie go, burzy pewne struktury językowe, więc ten język nie jest przezroczysty w tej wersji lingwistycznej. Byłem uczniem T. Karpowicza, mistrza szkoły lingwistycznej w poezji. Od pewnego czasu jestem wyznawcą języka przezroczystego. Wiele rzeczy dzieje się pod powierzchnią. Natomiast na powierzchni język przezroczyście powinien przewodzić to, co dzieje się pod.
W.S-Z: - Powiedziałeś również, że dążysz do stworzenia poezji totalnej. Jak dzisiaj ustosunkujesz się do tego?
J.S: - To stwierdzenie jest bardzo szerokie i wieloznaczne. Jedni uważają, że poezja totalna powinna przede wszystkim bazować na eksperymencie i właśnie burzeniu starego języka i stworzeniu nowego. Kiedyś też wyznawałem ten pogląd. Burzyłem stary język. Natomiast obecnie poezję totalną widzę taką, która przede wszystkim penetruje symbol, ponieważ symbol jest otchłanią, znajduję jakieś inne znaczenie tej penetracji symbolu.
W.S-Z:- Jeden z tomików twoich wierszy nosi tytuł "Poezja mroku" czy tytuł nie wydaje ci się zbyt przekorny w porównaniu z treścią, bo przecież pomieszczone tam wiersze są niesamowicie zmysłowe.
J.S: - Motto zaczerpnąłem z W. Hugo. Byłem zauroczony tym mottem. Kiedyś czytałem poezję W.Hugo i znajdowałem w niej rzeczy niesamowite, a poza tym tomik ten ukazał się w kształcie bardzo okrojonym, przechodził wiele perypetii wydawniczych, a nawet zawiera wiersze starsze niż mój tomik "Liście księżyca".
W.S-Z: - W bibliotece publicznej w Jeleniej Górze znalazłam twój stary dramat "Trujące piękno", poprzedzony opowiadaniami "Mistrz i Adam", "Powrót Mistrza Adama", "Mistrz Adam i miłość" z 1982 r., jak po latach ustosunkujesz się do tych edycji?
J.S: - Te opowiadania są jakby kroniką, heroiczną historią wrocławskiego MPiK-u, kiedy spotykało się środowisko artystyczne: literaci, plastycy, muzycy, aktorzy itp. Po prostu spędzało się tam wiele czasu. Zanotowałem te zdarzenia. Początkowo nie wiedziałem, ze to wszystko opiszę - Pan będzie to wszystko spisywał -powiedział mi kiedyś pierwowzór Adama. Wtedy nie wiedziałem, że o tym wszystkim napiszę, ale tak jakoś wyszło. Cały MPiK czytał potem te opowiadania, niektóre nawet na głos.
W.S-Z: - Pana wiersze tłumaczone były na wiele języków świata, miedzy innymi na język serbo-chorwacki, niemiecki i, co jest godne zainteresowania, na język japoński. Przybliż nam sprawę przekładu na ten język.
J.S: - W 1989 r. ukazała się "Antologia Poezji Wschodu" i znalazłem tam dwa moje wiersze. Przysłano mi tę antologię z pismem dołączonym po angielsku. Kiedy mówiłem o tym kolegom z powątpiewaniem pytali: - A jak poznać, ze to są twoje wiersze? Na szczęście są noty o autorach, a przy nich są nazwiska w alfabecie łacińskim, zaś na str. 39 taki sam kształt tych wszystkich ideogramów, to już wiem, że mój wiersz się zaczyna, ale nie wiem, gdzie się kończy.
W.S-Z: - A jakie są to wiersze, co jest ich tematem?
J.S: - Pierwszy wiersz jest wizja ogrodu muzycznego z tomu "Rozkosz gotycka", natomiast drugi, to "Tragiczny pościg" z tomu "Boski paragraf" bardzo surrealistyczny. Nie wiem jakie znaczenia odnalazły w kształcie japońskim.
W.S-Z.: - Znałeś Rafała Wojaczka osobiście. Był człowiekiem - legendą, tak jak w latach 50 A. Bursa. Wiele się o nim mówiło. Jego również uważa się za wyznawcę języka przezroczystego. Co o nim powiesz?
J.S: - Wojaczek był również uczniem Karpowicza. On jednak zaczął od prowokacji obyczajowej i także antyestetyzmu, co bardzo podobało się Karpowiczowi, ale w pewnym momencie Wojaczek postanowił powrócić do wiersza jakby klasycznego, wrócił do rymów nawet. To było szokujące dla nas, jego kolegów. Mówił, ze wiersz awangardowy się wyczerpał i trzeba wrócić do zupełnie innego pojmowania wiersza. Wojaczek był pierwszym postmodernistą. Awangarda uważała, że jest tylko  jedna poetyka. Wojaczek uważał, że wszystkie poetyki są równoprawne. Zajmował się burzeniem i penetracją symbolu. Dla przykładu wiersz, w którym mężczyzna kroi ciało kobiety. Wszystko napisane jest bardzo pięknym rymem. Na pierwszy rzut oka wszystko bardzo szokujące. Ale jest to wiersz o szukaniu tajemnicy kobiety, poprzez drastyczne okrucieństwa, ale ten wiersz pojmowany metaforycznie robi wrażenie, bo jest tu takie burzenie symbolu, penetracji symbolu odchłani. Język tego wiersza jest bardzo przezroczysty. Karpowicz często mawiał: Panie Rafale, pan mnie właściwie nie słucha, ale prawdziwy uczeń przecież wyłamuję się.
W.S-Z: - Chciałabym jednak spojrzeć na Wojaczka z trochę innej strony, bo przecież w swoich listach do Teresy pisze: "(...) jeśli jestem skazany na śmierć, to na samoobronę aż po śmierć (...). W walce ze światem jestem po stronie świata. Z premedytacją odbieram sobie szansę, to moje zwycięstwo (...). Będę spokojnie spał w tobie" Czy miłość była dla niego spełnieniem? Kim była ta Teresa?
J.S: - Teresa była jego dziewczyną. Teresa Ziąber. Mieszka we Wrocławiu, była żona J. Mazura, który pracuje w radiu. Wojaczek miał siostrę, która zmarła przed jego narodzeniem, mawiał często, ze wzywa go do siebie, traktowałem to trochę jak legendę, bo nie wierzyłem, ze miał siostrę.
W.S_Z: - A czy był człowiekiem wierzącym?
J.S: - "Jestem wierzący, bo jestem poetą, jestem niewierzący, bo jestem poetą" - zwykł mawiać. Postawa typowa dla postmodernisty, traktowanie kultury poza wiarę i niewiarę. Artysta powinien być poza partiami politycznymi, poza religiami. Wojaczek miał taką postawę.
W.S-Z: - Wróćmy jeszcze na chwilę do twojego dramatu "Trujące piękno", którego język jest niezwykle lustrzany, a nawet pojawiają się elementy komiczne. A jednak żaden teatr nie podjął się wystawienia twojej sztuki. Dlaczego?
J.S: - Niestety, nie przebiłem się z dramatami. To jest sprawa skomplikowana, potrzeba tu reżysera, aktorów. Najbliżej było w 1986 r. w teatrze Kalambur. Litwiniec zgodził się wystawienie moich dramatów, które były w "Dialogu" w 1985 r. Były próby, ale zbuntowali się aktorzy, to było w stanie wojennym, był inny klimat, nastawieni byli na coś bardziej politycznego.
W.S-Z: - Dziękuję za rozmowę.


ROZMOWA Z NIKOSEM I ARESEM CHADZINIKOLAU

Wiesława Siemaszko-Zielińska: - Można powiedzieć, że w Polsce zadomowił się pan na dobre i zaistniał w naszej literaturze jako twórca niezwykle wszechstronny. Jest pan bowiem nie tylko poetą, prozaikiem, autorem tekstów piosenek, ale również tłumaczem literatury nowogreckiej i klasycznej.
Nikos Chadzinikolau: - W Polsce mieszkam od 1950 r. i w tym okresie wydałem sporo książek, ponad 60, co wydaje się może nie do uwierzenia. Ostatnio wydałem aż 8 pozycji. Część z nich miała ukazać się już wcześniej. Wydałem ponad 20 tomików poezji, między innymi: „Magia światła”, „Mity greckie”, drugie poszerzone wydanie, dwie powieści: „Historia literatury greckiej od upadku Bizancjum do dnia dzisiejszego”. Przetłumaczyłem powieść Nikosa Kazantzakisa: „Grek Zorba”, „Antygonę”, „Bajki Ezopa” oraz wiersze Safony, pierwsze, pełne wydanie w Polsce.
W.S.-Z.: - Pana zainteresowanie Safoną i jej poezją wydają się szczególne. Pogłębia je również pana greckie pochodzenie, mentalność i oczywiście doskonałe wyczucie języka Greków. W „Magazynie Literackim” z 1997 r. napisał pan między innymi: „Twórczość Safony  cieszyła się zasłużoną sławą, ale i często stanowiła lekturę zakazaną. W Bizancjum w 380 r. spalono jej książki (…). Reszty dokonał Grzegorz VII, który w 1073 r. kazał spalić wszystkie klasyczne biblioteki”. Myślę, że współcześni poeci powinni w poezji Safony, czystej i subtelnej szukać właściwych wzorców.
N.Ch.: - Zgadzam się z panią i dodam jeszcze, że kto nie zna Safony nie może pisać o miłości. Jest to poetka najwyższej klasy, nie ma drugiej, która by tak pięknie pisała o miłości. Nie ma też polskich poetów, którzy by do niej nie nawiązywali, chociażby Pawlikowska- Jasnorzewska, poświęcając jej cykl wierszy „Róże dla Safony”. Byłem trzy razy na wyspie Lesbos, gdzie mieszkała Safona. Całowałem ziemię, po której stąpała. Dotykałem pergaminów, pisanych jej ręką. W dość obszernym wstępie do przekładu jej wierszy próbuję ocalić, niczym nieudokumentowaną hipotezę na temat miłości lesbijskiej Safony.
W.S.-Z.: - Niezgłębione prawdy o kulturze i filozofii greckiej wciąż żyją i powracają do odbiorcy w coraz to innej, zwielokrotnionej formie. Kontynuacje i nawiązania do mitologii zaskakują nas coraz większą świeżością. Nawet w pana twórczości pojawiło się nowe wydanie mitów greckich.
N.Ch.: - Konteksty interpretacyjne lub tłumaczenia począwszy od Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Cypriana Kamila Norwida, Kazimierza Tetmajera, Leopolda Staffa czy bardziej współczesnych: Tadeusza Różewicza, Zbigniewa Herberta, dowodzą, że zainteresowanie starożytnością nie słabnie. Pojawił się już trzeci z kolei nakład aforyzmów greckich (niebawem ukaże się czwarte w wydawnictwie „Europa” we Wrocławiu). Po przeczytaniu można przekonać się, że popularne przysłowia polskie znajdują swój rodowód w kulturze greckiej. Dla przykładu: ”Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada”, jest autorstwa Ezopa, podobnie jak: „Z kim przystajesz, takim się stajesz” czy Arystotelesa znane porzekadło: „Jedna jaskółka nie czyni wiosny”. Nie bez powodu o Polakach powiedział Kamil Norwid: „Polska jest córką Helady”, a po nim Henryk Sienkiewicz: „W żyłach polskich płynie grecka krew”.
W.S.-Z.: - O zainteresowaniach kulturą grecką może świadczyć również aż osiem wydań popularnego niegdyś bestsellera: „Grek Zorba”, z którym, jak myślę, identyfikowało się wielu Polaków, poszukując w działaniach i postawie bohatera jakiejś recepty na życie.
N.Ch.: - W istocie. Grek Zorba – to afirmacja życia. Osiąga szczęście żyjąc w ścisłym związku z naturą, poddając się jej prawom. Czerpie radość ze wszystkiego, co go otacza. A nade wszystko uosabia mentalność wielu Greków, którzy umieją śmiać się i bawić. Co drugi Grek jest śpiewakiem, co trzeci jest poetą.
W.S.-Z.: - Szczególną wymowę, wręcz symboliczną posiada taniec Zorby, który wyzwala w nim (w chwilach silnych wzruszeń) nową energię. Myślę, że Polakom brakuje optymizmu Zorby, że za często odwołują się do przeszłości.
N.Ch.: - Polacy rozdrapują stare rany. Młodzież w szkole wciąż odwołuje się do martyrologii narodu polskiego. Mówiąc o różnicach w mentalności Polaków i Greków nie sposób pominąć różnic klimatycznych, które w dużym stopniu rzutują na różne nastroje somatyczno-psychiczne. Grecy pamiętają o przeszłości, ale idą do przodu. Kiedy Zorba nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, bierze santuri i grając po prostu tańczy. Jego taniec jest swoistą filozofią życia. Wyraża nim swój zachwyt, cierpienie lub radość.
W.S.-Z.: -W „Metaforze” z 1996 r. napisał pan: Kazantzakis ustami Zorby mówi o kobietach – z zachwytem i podziwem. To tajemnicze stworzenia, odwieczne istoty, źródła, nad którymi pochylają się mężczyźni, aby ugasić swoje pragnienie. Także o Słowiankach wypowiada się z szacunkiem i podziwem. W pana erotykach, a napisał ich pan niemało, pojawia się cała gama uczuć, począwszy od zdobycia kobiety, poprzez smutek rozstania i lęk z chwilą jej odejścia. Tak więc kobieta dla pana jest…?
N.Ch.: - Absolutem boskim. Kocham kobiety. Mam trzy kochanki: dom, poezję i muzykę, ale w tej poezji i muzyce są kobiety. Uważam, ze kobieta rzeczywiście jest to stworzenie najpiękniejsze i najbardziej doskonałe pod względem duchowym i intelektualnym. I nie zapomniałem żadnej kobiety, tak jak piszę w jednym ze swoich wierszy: Nie zapomniałem żadnej kobiety/One są moją wolnością i niewolą równocześnie. A moje erotyki? – Są śmiałe, ale z dużą kulturą.
W.S.-Z.- Tłumaczy pan poezję grecką na język polski, ale również i odwrotnie, poezję polską na język grecki. Dotychczas przetłumaczył pan?
N.Ch.:- Wydałem w Grecji trzy lata temu „Baśnie polskie”. W ubiegłym roku ukazał się w Atenach wybór poezji Wisławy Szymborskiej pt. „Koniec i początek”. W tym roku ukaże się też wybór poezji Czesława Miłosza. Wydałem również „Antologię poezji polskiej” od Jana Kochanowskiego do Leopolda Staffa.
W.S.-Z.: - A oprócz pisania, czym się pan jeszcze zajmuje?
N.Ch.: - Organizuję Listopady Poetyckie w Poznaniu. Wszyscy twierdzą, że jest to największa impreza poetycka w Europie. Poza tym wydaję w Poznaniu białą i kolorową serię poetycką. Jak na razie ukazał się 130 tom, w cyklu tym wydawani są poeci z Grecji, Niemiec, Stanów Zjednoczonych czy Jugosławii.
W.S.-Z.: - Dziękuję za rozmowę.

Wiesława Siemaszko-Zielińska: - Myślę, że pana nie trzeba specjalnie przedstawiać. Prezentacji dokonał już ojciec, niezwykle dumny z pana dokonań… Dlatego, jakby dla dopełnienia obrazu pozwolę sobie zadać kilka pytań. W pana poezji często pojawia się motyw morza. Czy to jakaś nostalgia, poszukiwanie siebie czy jak u ojca powracający tułacz? Jest pan przecież młody.
Ares Chadzinikolau: - Może i jestem młody wiekiem, ale życiowo bardzo doświadczony. Pochodzę z rodziny mieszanej. Moja matka jest Polką, a ojciec Grekiem. Wychowywałem się zimą w Polsce, a wiosną i latem w Grecji. Ponieważ ojciec mój był tułaczem, Odysem, więc i ja przesiąknąłem mitem greckim, powrotem do Itaki, gdzie w ubiegłym roku miałem koncert i okazję całować Skały Odysowe.
W.S. –Z.: - W pana twórczości pojawiają się niezwykle często odwołania do mitów. Z czego to wynika?
A. Ch..: - Stefan Jurkowski przy okazji recenzji mojego drugiego tomiku: „Syn Prometeusza” w „Akancie” napisał, że nie tylko odwołuję się do mitów, ale także uwspółcześniam je, przez co wydają się żywsze. Odkąd pamiętam wakacje spędzałem w Delfach, 10 km od morza. Tam się wychowałem, wypływałem z dziećmi rybaków w rejsy, łowiłem ryby. Tak więc morze zaistniało w mojej świadomości znacznie wcześniej niż pisanie. Można powiedzieć, że mam dwa światy. Świat normalny, w którym żyję na co dzień, pracując w szkole muzycznej w Poznaniu, z drugiej strony wciąż gdzieś wyjeżdżam, koncertuję. Na przykład ostatnio byłem w Czechach na konkursie międzynarodowym (gdzie zdobyłem nagrodę), pół roku jeździłem z Filharmonią Berlińską praktycznie po całej Europie. Polska i Grecja to dwie moje ojczyzny, to mój dom, wożę go ze sobą w sercu.
W.S.–Z: - Skąd się bierze w panu to poezjowanie? Może wynika z jakiegoś bólu niespełnienia, a może po prostu z miłości do świata i ludzi?
A.Ch: - Z pewnością można się tego doszukiwać w moim życiu i poezji, podobnie jak u mojego ojca. Wychowałem się w tym samym pokoju co on i być może przesiąkłem atmosferą tego pokoju. Nawet napisałem o tym wiersz. Można go przeczytać w moim drugim tomiku: „Z twarzą słońca”.
W.S. –Z.: - Ten pokój budzi w panu emocje i wspomnienia, ale to przecież cztery ściany, proza każdego dnia.
A.Ch.: - To nie musi być prozaiczne. Tam jest dusza. Ona żyje we mnie. Ja poezje odnajduję we wszystkim, nawet w gotowaniu i sprzątaniu.
W.S.-Z.: - Wypada zatem zapytać – Co dla pana jeszcze staje się inspiracją?
A.Ch.: - Kobiety, słońce, morze.
W.S. –Z.: - A czego pan poszukuje pisząc?
A.Ch.: - Piękna
W.S. Z.: - A piękno w czym pan znajduje?
A.Ch.: - W ludziach, w świecie, w nas, w kobiecie. Poezja i muzyka, malarstwo są bardzo ważne.
W.S. –Z.: - Ale mówi się, że sztuka bywa elitarna.
A.Ch.: - Chciałbym, żeby sztuka dotarła wszędzie, to wzbogaca, uwrażliwia. Myślę, że tak jak każdy człowiek potrzebuje miłości drugiego człowieka, tak każdy potrzebuje sztuki.
W.S. –Z.: - Dziękuję za rozmowę.

                                                         

RECENZJA KSIĄŻKI BOŻENY BUDZIŃSKIEJ - TRANS

Czy to tylko sen?

Tytuł zbioru opowiadań Bożeny Budzińskiej "Trans" jest niesłychanie wymowny. Czy życie nasze jest snem niepełnej świadomości? Czy łatwiej nam będzie, gdy uświadomimy sobie tą prawdę? Przynajmniej nikogo nie zdziwi  nasze podejście do życia, bo przecież pisząc snujemy opowieści. W każdym z nas drzemie dziecko domagające się bajki.
Jaka jest siła podświadomości? We śnie poznajemy jakąś prawdę o sobie, budujemy się i rozpadamy i tylko od nas zależy jak odczytamy właściwy sens znaczeń.

Budzińska pokazuje świat i ludzi we wszystkich możliwych jego aspektach. Czyni to jednak po mistrzowsku. Opowiadania zaskakują czytelnika od pierwszej do ostatnie strony. Zaskakują i zadziwiają zarazem, ze tyle jeszcze można odkryć i odsłonić. Niezwykła wyobraźnia pisarki, sposób obrazowania oraz język trafnie oddający  i charakteryzujący stany emocjonalne bohaterów, wszystko to sprawia, że lektura pobudza odbiorcę i skłania do refleksji. W świecie stworzonym przez pisarkę każdy znajduje dla siebie właściwe miejsce, każdy ma prawo do takiego, a nie innego życia. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Dziewczyny z półświatka mają swoje racje, podobnie jak amatorzy tanich rozrywek czy dorastający chłopcy, uprawiający grzeszną miłość. I co ciekawe, pisze Budzińska i wszystkim tak naturalnie, że czytając nie odczuwamy wstydu, a intymne szczegóły zdają się być oczywiste. Czasem tylko uzmysławiamy sobie, ile przed nami jeszcze niezbadanych ścieżek, ile krętych dróg. Budzińska ma przeczucie takiego stanu rzeczy. Doskonale wie, ze starość i śmierć są dla każdego zagadką. "Stary trzymał rękę pod kocem, zaciśniętą na swoim kutasie, a płyn, który być może w agonii z niego wypływał, zdążył już zaschnąć (...) Czyżby senior rodziny odszedł  z mojej winy, bo na sam koniec  nauczyłam go czegoś, o czym nie miał pojęcia  przez całe życie ", opowiadanie "Ostrzenie noża". Nie ma tu miejsca na fałsz czy obłudę. Oryginalność pomysłów Budzińskiej nie decyduje tylko o jej sprawności warsztatowej, ale o niezwykłości problemów przez nią poruszanych. Pisarka nie tylko zadziwia wrażliwością i sugestywnością spojrzenia, ale czasem wręcz szokuje czytelnika. Bez żenady, sprawnie operując językiem zbliżonym do mówionego odsłania codzienne życie pijaka i księdza. Ksiądz też ma prawo do chwili zwątpienia. nie zawsze bywa odporny na "ludzkie ględzenie". I jemu czasem trafi się "trefny klient (...), który wyspowiada się, zapłaci tyle, co proch z najtańszej perełki, a oddaje gazy raz po raz, wątroba mu nawala, na takich ani kadzidło nie poradzi", opowiadanie "Winy prowincjonalne". Gdańska pisarka nie oszczędza, ale też nie potępia nikogo. U niej życie dzieje się naprawdę, pulsuje każdym swoim nerwem. Postaci żyją w sobie i dla siebie, stają się na naszych oczach. Wszystko ma swoje miejsce, czas i zapach. Zapach rodzinnego domu i ciasta: "miło pachniało tu ciastem, choć od dawna nie było pieczone (...) musiałem zapracować na ten zapach", ale też szacunek dla ojca, głowy domu, opowiadanie "Na każdą okazję skowronki". W opowiadaniu tym otwiera Budzińska przed czytelnikiem nie spotykane dotąd obszary - fabrykę przetworów ze skowronków. Tworzy państwo w państwie, odsłaniając najbardziej wyrafinowane mechanizmy ludzkiej psychiki. Tak więc pracownicy fabryki to swoiste compedium wiedzy o życiu i mentalności osób nierzadko infantylnych z upodobaniem do sadyzmu: "Pani owa, kierowniczka produkcji, posiada talent, który przyniósł jej prawdziwą fortunę, wymyśliła bowiem sposób na uszlachetnianie smaku ptasich flaczków (...) po wyłupieniu skowronkowi oczu, co czyni na samym początku, Kopytko każe powiesić go za jedną nóżkę na przystosowanym do jego ciężaru haczyku, a następnie ostrym, zakrzywionym nożykiem wydobywać z niego jelita". Dla uwiarygodnienia tekstu wyposażyła autorka nawet jednego ze swoich bohaterów w głos przypominający "kląskanie nie wyszkolonego skowronka".

Niemożliwe staje się również możliwe w kreacji innych bohaterów, opowiadania: "Sprzedawca kadzidła", "Ciepłe pokoje", "Niewidzialne tancerki" czy "Zakazana księgarnia". W świecie baśni marzenia się spełniają, a moralne przesłanie znajduje swoje uzasadnienie (bohater wypuszcza na wolność skowronki). Autorka pisze o wszystkim, co ja do głębi porusza. Urzeka bolesną prawdziwością obrazów. W opowiadaniach jej w pogoni za wolnością, w świecie pozbawionym wrażliwości, ładu i porządku bohaterowie szukają nie tylko jakiegoś sensu, ale i prawdy o sobie. Kreacja postaci sprowadza się do realizacji (za wszelką cenę nawet!) jakiegoś głębszego celu, opowiadanie "Zakazana księgarnia". Bohater jawi się tu w wielu odsłonach, balansuje między prawdą, a zwątpieniem, między realną rzeczywistością, a światem ułudy, by dotrzeć do własnego "ja".

Pod maską onirycznych i fantasmagorycznych znaczeń, wyrosłych z nurtu nadrealistycznego odkrywa Budzińska jedną z prawd o człowieku - odwieczne poszukiwanie i odkrywanie samego siebie. Próba wniknięcia w głąb wyzwala często niezamierzone reakcje: postaci płyną w jakimś niekończącym się tańcu, poszukują własnego, lepszego odbicia w konturach cienia, rzeźbią we mgle, rekompensując w ten sposób niedociągnięcia natury czy zwykłą niechęć do świata, w którym żyją "artyści ich wrogowie".

Tylko rekwizyty i scenerie się zmieniają, ale odwieczne marzenia i tęsknoty i marzenia współczesnego człowieka, uwikłanego w liczne mechanizmy pozostają. Pióro (opowiadanie "Pióro") staje się dla bohaterki opowiadania pretekstem do ukazania jakiejś prawdy o sobie. Jest czymś na kształt zakazanego owocu. Zdobycie go graniczy niemalże z obsesją. To walka z samym sobą. Pióro to klucz do Tajemnicy Sztuki. Bo tylko Sztuka jest wieczna i święta.
Bezgraniczne ofiarowanie się jej najpełniej wybrzmiewa w przedstawionym już wcześniej opowiadaniu "Zakazana księgarnia". Nie ma tu miejsca na sentymenty. Cel uświęca środki, które prowadzą do jego realizacji. W tym paradoksalnym, zdawać by się mogło opowiadaniu poznajemy bodaj  najważniejszą dla autorki istotę sprawy - tylko bogactwo wewnętrzne, przemożna chęć tworzenia stają się największym motorem wszelkiego działania. "Człowiek obdarzony bogactwem wewnętrznym nie wymaga zewnątrz niczego poza darem negatywnym, a mianowicie wolnym czasem, który pozwala mu kształtować i rozwijać zdolności duchowe i korzystać z wewnętrznego bogactwa; właściwie więc tylko zgody na to, by przez całe życie , każdego dnia i o każdej godzinie, wolno mu być sobą", pisze Artur Schopenhauer

Siła ducha w rozumieniu Bożeny Budzińskiej, to bliżej nieokreślony żywioł, nieokiełzany zmysł, rządzący innymi zmysłami, mocniejszy od głodu, miłości czy umierania. To dzięki niej bohaterowie opowiadań pisarki na jawie czy we śnie pokonują wszystkie przeciwności losu. Autorka świadomie skazuje swoich bohaterów na samotność, roztaczając nad nimi jakby pancerz ochronny. Doskonale wie, ze im więcej człowiek czerpie z siebie, tym bardziej odstaje od innych. Wrażliwy czytelnik "Transu" ma świadomość pęknięcia świata, realistycznych zdarzeń i tego, w którym skazują się na samotność wysublimowani twórcy. "Ludzie podziwiać będą twoje zewnętrzne piękno i to wystarczy, a kto zapuści się w labirynt szuflad, może nigdy z niego nie wyjść. Wnętrze pozostanie bezpieczne, tylko Twoje!", podkreśla w opowiadaniu "Pióro".
Skoro więc jest się tym dla siebie, co w nas najlepsze, pozostaje oczekiwać od pisarki nowych, równie doskonałych i niepowtarzalnych form duchowego kształtu.



                                                                     

4 komentarze: